Oratorium

 Jest  godzina 14.30. Zaczynam oratorium. Dzisiaj będziemy robić kalendarz.

Moje  dzieci w Lilongwe nie są przyzwyczajone do tego, że ktoś spędza z nimi czas, rysuje czy gra w gry. Dlatego, gdy  tylko wyciągam kartki i kredki,  zaczynają zbiegać się z całej okolicy. Teraz w  naszym dziecięcym kąciku jest ich prawie 100.  Rozdaję kredki.  Ciężko mi zapanować nad nimi wszystkimi, bo nieprzyzwyczajone do zabawek, kradną mi wszystko, co tylko zdołają ukryć w swoich małych rączkach. Po kolei malujemy obrazki do kolejnych miesięcy - styczeń, luty, marzec itd.  Jestem w szoku, gdy okazuje się, że gdy chcemy pokolorować  czerwiec,  na stole został  już tylko ołówek. A więc kalendarz od połowy będzie czarno-biały.

Teraz patrzę na malutką dziewczynkę, może 7 letnią, która niesie na plecach swoją siostrzyczkę. Zaczyna płakać.  Ubrania ma tak brudne i zniszczone, że zaczynam się zastanawiać, czy jeśli teraz wezmę ją na ręce i przytulę, to czy przypadkiem nie zachoruję na jakąś chorobę. Jeszcze wczoraj ksiądz Józek ostrzegał mnie przed wszami i żartował, czy może nie powinnam się obciąć na łyso jak większość dziewczynek w Lilongwe.

Następnie zerkam na chłopców, którzy siedzą w rogu i kończą wyklejać kolorowe balony z papieru. Wow! Nasz obrazek  naprawdę wygląda ładnie. Proszą mnie o zdjęcie. Jestem dumna i szczęśliwa do czasu, gdy  słyszę: ,, daj mi moje pieniądze – skończyłem ten obrazek jak chciałaś i zrobiłaś mi zdjęcie więc teraz mi za to zapłać”. 

I tak czas powoli dobiega końca. Wspólnie się modlimy. I cała moja złość, rozczarowanie i bezsilność mija, gdy dzieci jedno po drugim z całej siły przytulają się do mnie i zamiast iść do domu, ustawiają się na nowo w kolejce, żeby móc zrobić to jeszcze raz.  Po 4 razie zarządzam koniec. Na dzisiaj wystarczy. Tiwonana mawa! Do zobaczenia jutro!







Komentarze

Popularne posty